czwartek, 21 października 2010

Rumuńskie góry





Jadąc zauważyliśmy konstrukcję która przypominała nieco rzymski akwedukt, jednak okazało się że to po prostu stary most kolejowy.








Czekała na nas słynna trasa transfogardzka (Transfăgărăşan). Zachęceni obietnicą pięknych widoków postanowiliśmy ją zaliczyć, zwłaszcza że nadrobilibyśmy może 150km maksymalnie.
Inne ekipy postraszyły nas nieco, że może być ciężko takim samochodem , że ciężko tam o pomoc w razie czego, zimno, wąsko, ślisko i strasznie ostre podjazdy. No risk, no fun! Postanowiliśmy jechać. Kilka innych ekip również się na to zdecydowało, ale jechali jednak oddzielnie. Ponieważ robiło się już ciemno, uknuliśmy plan by zanocować w schronisku w górach przed początkiem tej trasy i rano jechać, tak by cokolwiek zobaczyć.
Po drodze, widzieliśmy kilka osób stojących przy trasie ze stolikami i dwu-trzylitrowymi butelkami z żółtawym płynem. Stali sobie i sprzedawali tak jak u nas grzyby przy drodze.
Zaciekawieni podjechaliśmy chociaż sprawdzić co to. Starszy pan nie mógł się z nami porozumieć ( ach te bariery językowe :P ) więc po prostu pokazał nam byśmy się napili. Był to bimber robiony przez tamtejszych górali o wdzięcznej nazwie "Palinka". Faktycznie... pali jak diabli. To taka śliwowica, tyle że ma z 70% :D
Zapamiętać: jak chcesz się za darmo napić to jedź w rumuńskie góry i gadaj po angielsku :)
Oczywiście nabyliśmy drogą kupna 4 litry. Wychodzi mniej więcej tak że 2 litry kosztują około 40zł na polskie. Łoiliśmy to jeszcze w drodze powrotnej :)
W pewnym momencie zrobiło się strasznie zimno, nie dawałem już rady za kółkiem po paru godzinach i zastąpił mnie Janusz. Strzeliłem sobie solidnego łyka z nowo nabytej butelczyny i zaległem spać. Obudziłem się jakieś 2 godziny później, zajechaliśmy akurat pod schronisko pod którym mięliśmy spać. Zimno jak cholera. Jeszcze bardziej ciemno. Samochód na ręczny na parkingu nieco pochyłym. Miałem nadzieję że się nie zsunie, bo tam gdzie by potencjalnie spadł była tylko ciemność i szum wody. Jakaś rzeka czy coś tędy. Miałem wszystko w dupie, chciałem się tylko umyć i pójść spać. Czułem się okropnie brudny, to była druga lub trzecia noc od kiedy ostatnio się myliśmy. Nie było możliwości ku temu do tej pory, lub siły oraz głupią nadzieję że na następnym postoju będzie prysznic i ciepła woda.
Weszliśmy do owego schroniska, które zasadniczo wyglądało bardziej na hotel. Rejestracja, ciepły prysznic i w kimę w ciepłą pościel. Rozglądamy się, żadnej obsługi. 1 czy 2 w nocy. Wszystko pootwierane, zero ludzi. Nosz kurwa ja pierdole. Jak się zarejestrować? Jakiś pokój wziąć czy coś?
Ni chuja. Ani żywej duszy. Zaczęliśmy stukać w jakieś drzwi i wyjrzał jakiś koleś z obsługi chyba. Stwierdził że hotel zamknięty on nie ma kluczy do pokojów i cośtam jeszcze. Na szczęście zgodził się na sugestię Janusza, byśmy spali na korytarzu. Nosz chuj w dupę! Prysznica znowu niet! Przynajmniej jest się gdzie położyć. Czułem się podle, spocony, zmęczony, jebiący niemytym ciałem i pierdolonym bimbrem. Jak jakiś jebany menel...
Jeszcze chwilę posiedzieliśmy, coś przegryźliśmy gadając o pierdołach i doprawiając się palinką, po czym rozłożyliśmy karimaty na jednym z korytarzy i poszliśmy spać. Jutro miała na nas czekać Transfogarska!

Rano wstaliśmy i okazało się że tuż pod schroniskiem stoją sobie budki lokalesów sprzedających pamiątki. Myśleliśmy że jesteśmy w jakimś zapomnianym przez Boga i Urząd Skarbowy odludziu, a tutaj autokar z turystami...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz